Demonstracje są skutkiem pogarszającej się sytuacji gospodarczej w Iranie. Mowa m.in. strategii „maksymalnej presji” jaką na Iran wywiera administracja Trumpa.
Protesty zostały sprowokowane przez podwyżkę cen paliwa. Dotychczas Irańczycy mogli kupić do 250 litrów paliwa płacąc 10 tys. riali (1,17 zł) za 1 litr. 15 listopada rząd ogłosił jednak, że nowa cena będzie wynosić 15 tys. riali (1,76 zł) za litr w przypadku pierwszych 60 litrów kupionych w ciągu miesiąca, a każdy litr kupowany powyżej tego limitu sięgnie ona 30 tys. riali (3,51 zł). Ta cena wciąż niska w porównaniu z tymi, które trzeba płacić w Europie, ale jest ona wysoka w stosunku do płac realnych w Iranie. Podwyżka została więc uznana przez wielu Irańczyków za drastyczną.
Czytaj także: Liban – rewolucja przez Whatsapp
W odpowiedzi na nią doszło do demonstracji w ponad 50 irańskich miastach. Miały one gwałtowny przebieg. Irańskie władze przyznają, że zginęło 12 protestujących, Amnesty International szacuje jednak liczbę zabitych na ponad 100. Według władz irańskich demonstranci zabili też kilku policjantów i próbowali zabić jednego z deputowanych do parlamentu. Siły bezpieczeństwa donosiły, że w weekend aresztowały 100 przywódców zamieszek, ale nie podawały żadnych informacji o tym, kim byli ci przywódcy.
Władze oskarżają „siły zewnętrzne” o wywołanie zamieszek, ale analitycy dopatrują się w nich ruchu całkowicie oddolnego, pozbawionego przywódców i nie mającego związków z żadną z frakcji we władzach Iranu. Demonstranci mieszają hasła ekonomiczne z politycznymi. Skandują m.in., że „pieniądze z ropy przepadły, bo zostały wydane na Palestynę”. Słychać też hasła w stylu „Śmierć islamskiej republice!” i „Szachu Iranu, wróć do kraju!”. W jednym z miast podpalono pomnik ajatollaha Chomeiniego. Władze chwyciły się drastycznych środków, by powstrzymać rozprzestrzenianie się protestów: wprowadziły blokadę Internetu.