Czemu Trump pozwolił na turecką inwazję?

Turecka inwazja na kontrolowane przez Kurdów tereny północnej Syrii, region zwany przez Kurdów Rojavą, była dla całego świata o tyle zaskoczeniem, że dostała ona „zielone światło” od prezydenta USA Donalda Trumpa.

Publikacja: 11.10.2019 18:33

Fot./AFP

Fot./AFP

Foto: Fot./AFP

W Polsce wywołała ona wysyp komentarzy mówiących, że „Polska jest w takiej samej sytuacji jak Kurdowie” i że „na pewno zostanie zdradzona” przez amerykańskich sojuszników.

Musimy tutaj jednak pamiętać o kilku kwestiach. Przede wszystkim to, że Rojava nie jest państwem uznawanym przez kogokolwiek na świecie (i nigdy się państwem nie ogłaszała), że wspierane przez USA siły kurdyjskie w Rojavie są uznawane przez Turcję za organizację terrorystyczną i że Turcja jest bądź co bądź sojusznikiem USA z NATO.

Co prawda Turcja mocno oddaliła się w ostatnich latach od natowskiego mainstreamu. Jest to w dużym stopniu skutek wspierania przez USA syryjskich Kurdów i nieudanego zamachu stanu z lipca 2016 r. O jego inspirację turecki rząd oskarża organizację, której nadał nazwę „FETO” rzekomo powiązaną z chroniącym się w USA religijnym przywódcę Fehtullahem Gulenem.

Pogłębianie konfliktu o syryjskich Kurdów groziłoby dalszym odsuwaniem się Turcji od sojuszu z USA i jej zbliżaniem do Rosji oraz Iranu. NATO mogłoby stracić kraj o strategicznym położeniu, kontrolujący cieśniny prowadzące na Morze Czarne.

Kurdyjska mozaika

Kurdowie są największym na świecie narodem nie posiadającym swojego państwa. Jest ich około 25 mln, z czego 12 mln zamieszkuje Turcję, 6 mln Iran, 4 mln Irak a 800 tys. Syrię. To naród mocno podzielony językowo i politycznie. Mają dwa obszary, które stanowią „Piemont” dla ich aspiracji niepodległościowych. Jednym z nich jest iracki Kurdystan rządzony przez prezydenta Masuda Barzaniego i jego Demokratyczną Partię Kurdystanu. W 2017 r. odbyło się tam referendum niepodległościowe, którego skutkiem było zajęcie części terytorium autonomii przez wojska podległe rządowi centralnemu w Bagdadzie. Władze irackiego Kurdystanu utrzymują stosunkowo dobre relacje gospodarcze z Turcją i są skonfliktowane z władzami syryjskiego Kurdystanu, czyli Rojavy.

Tereny Rojavy są kontrolowane od 2011 r., czyli początkowego okresu wojny domowej w Syrii, przez Partię Unii Demokratycznej (PYD) i jej siły zbrojne, czyli Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG). To organizacje mające komunistyczne (stalinowskie) korzenie, które po upadku ZSRR przeorientowały się ideowo na „demokrację i samorządność”. Są bardzo blisko powiązane z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK), która ma na koncie wiele zamachów terrorystycznych przeprowadzonych w Turcji.

Zarówno w PYD, jak i YPG oraz PKK panuje kult jednostki. Ślepa wiara w Abdullaha Ocalana, przywódcę PKK siedzącego od ponad 20 lat w tureckim więzieniu. Te kurdyjskie siły stworzyły Autonomiczną Administrację Syrii Północnej i Wschodniej, kontrolującą niemal 1/3 terytorium Syrii zamieszkałe przez 2 mln ludzi. YPG są zaś trzonem Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), do których obok jednostek kurdyjskich należą małe sprzymierzone milicje arabskie i asyryjskie. SDF były główną lądową wykorzystaną przez USA w kampanii przeciwko Państwu Islamskiemu. To właśnie te siły zdobyły Rakkę, stolicę tego kalifatu. Oczywiście nie odniosły zwycięstwa same. Organizacja miała wielkie wsparcie lotnicze od Amerykanów i innych państw koalicji antyterrorystycznej. Dodatkowo miała wsparcie zachodnich sił specjalnych. W szeregach SDF walczyli też ochotnicy z krajów Zachodu.

Turcja uważa oczywiście YPG za gałąź terrorystycznej PKK. Widzi kurdyjskim quasi-państewku w Syrii podobne zagrożenie jak na początku 1939 r. Polska i Węgry widziały w ukraińskim quasi-państewku na Rusi Zakarpackiej. (Tworzonym przez działaczy organizacji terrorystycznej OUN.) Postrzega je jako miejsce, w którym terroryści z PKK będą mogli się przygotowywać do akcji zbrojnych wymierzonych w Turków. Trudno się więc dziwić, że władze w Ankarze za wszelką cenę próbują odepchnąć siły kurdyjskie od swojej granicy.

Turecka armia już dwukrotnie prowadziła z sukcesem operację wymierzone w Rojavę. W 2015 r., w ramach operacji Tarcza Eufratu, uniemożliwiła połączenie opanowanych przez YPG terenów w jeden pas ciągnący się wzdłuż niemal całej granicy turecko-syryjskiej.

W 2018 r. turecka armia zniszczyła zaś kurdyjską enklawę Afrin w północno-zachodniej Syrii. Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan wskazuje, że Turcja ma prawne uzasadnienie do atakowania YPG. Jest nim Porozumienie z Adany, zawarte między tureckim a syryjskim rządem w 1998 r. i zaktualizowane w 2010 r. Pozwala ono siłom tureckim na atakowanie kurdyjskich organizacji wewnątrz Syrii. Wszystko pod warunkie, że syryjska armia nie zdoła przeszkodzić Kurdom w atakach na Turcję.

Kwestia priorytetów.

Protektorem SDF był Pentagon. CIA stawiała na islamskich fundamentalistów walczących przeciwko reżimowi Assada. Stawiał na nich także John Bolton, były doradca prezydenta Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego. Kurdowie mają też silne wsparcie wśród wielu wpływowych polityków Partii Republikańskiej i Demokratycznej. Wydawało się więc, że prezydent Trump rozmawiając 6 października z Erdoganem powie mu, by Turcja trzymała się na północ od granicy. Telewizja Fox News, powołując się na swoje źródła wojskowe, donosi, że Trump miał wówczas przygotowaną przez doradców notatkę mówiącą, by powstrzymywać Turcję przed działaniami wymierzonymi w Kurdów.

Trump nie zagrał jednak według scenariusza i dał „zielone światło” do inwazji. Później odmówił udzielenia SDF pomocy lotniczej.

Decyzja prezydenta została mocno skrytykowana przez republikański establiszment. Sekretarz stanu Mike Pompeo twierdził później, że Turcja nie dostała zgody na atak. Wygląda jednak, że Trump postanowił postawić na swoim w sprawie polityki bliskowschodniej. Od wielu lat krytykował on kosztowne zaangażowanie USA w tym regionie, które często nie przynosi krajowi wyraźnych strategicznych korzyści. O ile wspierał Kurdów w trakcie walki przeciwko ISIS, to nie widział sensu w kontynuowaniu tego wsparcia po zniszczeniu kalifatu. Już w grudniu 2018 r. mówił, że wojska USA wycofają się z Syrii.

Machina wojskowo-wywiadowczo-urzędnicza działa jednak często niezależnie od decyzji prezydenta. Nie chce więc ona całkiem opuszczać Kurdów. Izraelski serwis Debka podawał więc 8 października, że amerykańska ewakuacja polegała na opuszczeniu przez siły specjalne dwóch posterunków obsadzonych przez 100-150 ludzi. Pozostałych 2250 żołnierzy pozostało na swoich pozycjach. Wpływowy republikański senator Lindsey Graham złożył zaś w Kongresie projekt ustawy nakładającej sankcje na Turcję.

Erdogan ma więc świadomość, że istnieją „czerwone linie”, których nie może przekroczyć. Jak daleko się więc posunie?

W Polsce wywołała ona wysyp komentarzy mówiących, że „Polska jest w takiej samej sytuacji jak Kurdowie” i że „na pewno zostanie zdradzona” przez amerykańskich sojuszników.

Musimy tutaj jednak pamiętać o kilku kwestiach. Przede wszystkim to, że Rojava nie jest państwem uznawanym przez kogokolwiek na świecie (i nigdy się państwem nie ogłaszała), że wspierane przez USA siły kurdyjskie w Rojavie są uznawane przez Turcję za organizację terrorystyczną i że Turcja jest bądź co bądź sojusznikiem USA z NATO.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Modernizacja Sił Zbrojnych
Borsuk zatwierdzony. MON podpisał umowę na nowe bwp dla wojska
Modernizacja Sił Zbrojnych
Jednak nie koreański? Ciężkiego bwp zbudujemy sami
Biznes
Pancerny drapieżnik z epoki cyfrowej. Borsuki dokonają rewolucji w polskiej armii
Przemysł Obronny
Miliardy dla polskiej zbrojeniówki. Huta Stalowa Wola zwiększa moce produkcyjne
Modernizacja Sił Zbrojnych
Nowe Groty i karabiny wyborowe dla Wojska Polskiego