Za pięć lat pod względem jakości i ilości uzbrojenia będziemy w znacznie lepszej sytuacji. Pytaniem otwartym pozostaje, czy na pewno te wszystkie możliwości będziemy w stanie wykorzystać.
W 2026 r. wydatki Polski na obronność w ramach budżetu państwa i pozabudżetowego Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych najpewniej przekroczą 200 mld zł. Ten wzrost jest imponujący, ponieważ jeszcze w 2020 r. na ten cel wydawaliśmy ok. 50 mld zł rocznie. Oczywiście jest to efekt reakcji na agresywną politykę Rosji oraz inwazję na Ukrainę. Co warto podkreślić, za dużymi wydatkami na obronność opowiadają się w Polsce wszystkie znaczące siły polityczne.
Ze zwiększeniem wydatków łączy się również chęć znacznego powiększenia armii – zamiast czterech dywizji mamy mieć sześć, a hasło 300-tys. armii wśród polityków odmieniane jest na różne sposoby.
Przyspieszenie w zakupach zbrojeniowych nastąpiło w 2022 r., kiedy to m.in. podpisaliśmy umowy na zakup czołgów, armatohaubic czy samolotów w Korei Południowej. Dostawy tego sprzętu, ale także uzbrojenia ze Stanów Zjednoczonych czy produkowanego w Polsce trwają. W 2025 r. Wojsko Polskie jest w fazie intensywnej modernizacji czy – używając najbardziej modnego żargonu – wojskowych „transformacji”. Jak to będzie wyglądać w 2030 r., jeśli chodzi o sprzęt?
Najważniejszym programem modernizacyjnym Wojska Polskiego jest budowa zintegrowanego systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Całkowity koszt tego programu do 2035 r. wyniesie ok. 250 mld zł. Składają się na niego programy „Wisła” (system Patriot), „Narew” oraz „Pilica plus”. Jeśli faktycznie uda się przeprowadzić planowane zakupy i finansowanie nie zostanie obcięte, to w 2030 r. Wojsko Polskie może dysponować ośmioma bateriami systemu Patriot, a także kilkoma systemu Narew, które mają chronić poszczególne związki taktyczne. Będzie to wręcz nieporównywalne do obecnych zdolności. Warto też zaznaczyć, że ten program należy do najbardziej nowoczesnych i innowacyjnych na świecie – system zarządzania polem walki IBCS oprócz nas stosują obecnie tylko Amerykanie.
Wojska lądowe najważniejsze
Z polskiego punktu widzenia, który w dużej mierze definiuje geografia, kluczowe są wojska lądowe. To właśnie w tym obszarze poczyniliśmy w ostatnich latach największe zakupy.
Jeśli chodzi o czołgi, patrząc na państwa NATO, w ostatnim czasie jesteśmy zdecydowanie największym zamawiającym. Kupiliśmy 116 używanych amerykańskich czołgów Abrams M1A1, zamówiliśmy 250 takich pojazdów w najnowszej wersji M1A2 SEPv3, których dostawy zakończą się planowo w 2026 r., oraz 360 południowokoreańskich czołgów K2. Pierwsza umowa na 180 pojazdów została podpisana w 2022 r., druga w lipcu 2025 r. Przy tej drugiej warto zaznaczyć, że ponad 60 czołgów w wersji K2PL ma być już zmontowanych w należących do Polskiej Grupy Zbrojeniowej zakładach Bumar-Łabędy.
W ostatnich latach podpisaliśmy także trzy duże kontrakty na dostawy w dziedzinie artylerii lufowej w natowskim kalibrze 155 mm. W sumie zamówiliśmy 364 południowokoreańskich armatohaubic K9 oraz 96 produkowanych w Hucie Stalowa Wola krabów. Obecnie trudno precyzyjnie podawać liczbę tego sprzętu w Wojsku Polskim, ponieważ dostawy wciąż trwają. Bardzo konserwatywny szacunek jest taki, że mamy ich co najmniej 150 sztuk. W 2030 r. będzie ich dobrze ponad 500. Oczywiście wciąż posiadamy również posowieckie zestawy artyleryjskie, których część przekazaliśmy broniącej się Ukrainie.
Prawdziwą zmianą jest pozyskanie dużej liczby zestawów artylerii rakietowej, która może razić cele przeciwnika w odległości nawet 300 km. Oprócz 20 amerykańskich himarsów, które już trafiły do Wojska Polskiego, zakontraktowaliśmy aż 290 ich południowokoreańskich odpowiedników K-239 Chunmoo. Co kluczowe, pociski krótszego zasięgu do tych zestawów (80 km) mają być produkowane w Polsce przez joint venture polskiej Grupy WB i południowokoreańskiej Hanwha Aerospace.
Wydaje się, że najgorzej wygląda sytuacja w dziedzinie pojazdów pancernych. Choć zamawiamy transportery opancerzone Rosomak, to zdecydowanie za mało zakontraktowaliśmy do tej pory wozów bojowych Borsuk. Umowa ramowa przewiduje zakup ok. 1,4 tys. takich pojazdów w różnych wersjach, a do tej pory zamówiliśmy ich zaledwie nieco ponad 100. Obecnie nie jest jasne, co dalej z ciężkimi wozami bojowymi.
Za to wiadomo, że w najbliższych latach bardzo poprawi się sytuacja Wojska Polskiego, jeśli chodzi o śmigłowce. Do 2030 r. mają się zakończyć już trwające dostawy 32 śmigłowców AW-149, które są produkowane w należących do Leonardo zakładach PZL Świdnik. Wówczas będziemy także w połowie realizacji gigantycznego kontraktu na 96 śmigłowców szturmowych AH-64 E Apache. Nie zmienia to faktu, że w tym obszarze wciąż będzie nam wiele brakować, ponieważ powinniśmy zastąpić choćby lekkie śmigłowce Mi-2, których mamy obecnie kilkadziesiąt.
Lotnicy i marynarze też mogą się cieszyć
W najbliższych latach duże zmiany czekają nas w uzbrojeniu, którym będą dysponowały Siły Powietrzne. Obecnie w służbie mamy jeszcze kilkanaście poradzieckich samolotów MiG-29, ale zapewne w najbliższych latach przekażemy je Ukrainie. Oprócz czekających właśnie na modernizację 48 samolotów F-16 do końca 2030 r. powinny dotrzeć do nas 32 samoloty piątej generacji F-35, co będzie wymagało od naszego wojska bardzo dużego wysiłku organizacyjno-logistycznego. I nie chodzi tu tylko o wyszkolenie kilkudziesięciu pilotów, ale także znacznie większej liczby techników naziemnych, budowy odpowiednich schronohangarów itd.
Jeśli chodzi o samoloty, to do tego czasu zakończą się także dostawy południowokoreańskich FA-50, które m.in. mają pomóc obniżyć koszty szkolenia pilotów F-16.
Choć na tle państw NATO te zakupy nie są zbyt imponujące i np. Niemcy, Francja czy Wielka Brytania mają kilkakrotnie więcej samolotów bojowych, to trzeba pamiętać, że my obecnie skupiamy się na budowie silnej armii lądowej w oparciu o jednostki pancerne, czego nasi sojusznicy nie robią. A w czasie kryzysu czy konfliktu samoloty można przebazować najszybciej i jest to stosunkowo proste.
Niejako tradycyjnie Wojsko Polskie najmniejszą wagę przywiązuje do Marynarki Wojennej. Abstrahując od tego, czy jest to uzasadnione, czy nie, to także marynarze po latach posuchy doczekali się wreszcie poważnych zakupów. Najważniejszy jest program „Miecznik”, czyli budowa trzech wielozadaniowych fregat, którą przeprowadza Stocznia Wojenna PGZ. Zapłacimy za nie ponad 15 mld zł, ale po 2031 r., gdy wszystkie będą w służbie, nasze zdolności do patrolowania (nie tylko) Bałtyku, ale także w zakresie obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, znacznie wzrosną. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że trwa także budowa dwóch okrętów rozpoznania radioelektronicznego Delfin oraz drugiej transzy z sześciu niszczycieli min Kormoran, to widać, że wreszcie ten rodzaj Sił Zbrojnych schodzi z mielizny.
Wyrzutem sumienia pozostają okręty podwodne, których nie potrafimy kupić od kilkunastu lat. Ostatni pozostający w służbie okręt tego typu został wyprodukowany w latach 80. ubiegłego wieku i do 2030 r. nie doczekamy się jego nowych następców. Być może pojawi się jakiś używany okręt w ramach tzw. zdolności pomostowych.
Sprzęt sam nie walczy. Potrzebne otoczenie
Warto podkreślić, że zakup nawet tych najbardziej nowoczesnych środków rażenia nie ma większego sensu, jeśli nie wiemy, w co chcemy uderzyć, czyli bez posiadania odpowiednich zdolności rozpoznania. Także w tej dziedzinie jesteśmy jednak w ostatnich latach wyjątkowo aktywni. Zakontraktowaliśmy m.in. dwa duże satelity od Airbusa, cztery mikrosatelity od polskiego Creotechu, trzy satelity radarowe od ICEYE czy cztery amerykańskie aerostaty.
Jak widać z powyższego zestawienia, które obejmuje tylko część podpisanych już umów na nowe uzbrojenie, w 2030 r. wyposażenie Wojska Polskiego będzie znacznie lepsze niż to, którym dysponujemy obecnie. Nie zmienia to jednak tego, że wciąż mamy wiele problemów, z którymi powinniśmy się zmierzyć.
I tak np. wciąż brakuje nam amunicji i zdolności do jej produkcji. Tutaj najgłośniejszym przykładem jest ta wielkokalibrowa do artylerii, ale też warto pamiętać, że np. kupując za ok. 2 mld zł system poszukiwawczo-uderzeniowy Gladius, zapewniliśmy sobie amunicję na zaledwie kilka dni jego działania.
Oprócz amunicji kupowany sprzęt będzie potrzebował znacznego zaplecza logistycznego – my dopiero zaczynamy budować zdolności przemysłowe, jeśli chodzi np. o serwisowanie czołgów Abrams czy K2. To w ostatnich latach zaniedbywaliśmy.
Warto też pamiętać, że sprzęt sam nie walczy – ważniejsi są żołnierze. Szacuje się, że zgranie działania kilku kompanii czołgów, czyli w sumie kilkudziesięciu pojazdów, wymaga co najmniej dwóch lat szkolenia. Oprócz czasu potrzeba oczywiście poligonów, na których ci żołnierze mogą ćwiczyć. Wreszcie warto też pamiętać, że armia to „system systemów”, które powinny ze sobą współdziałać. Obecnie można mieć wrażenie, że choć kupujemy bardzo dużo, to koordynacja – choćby systemu szkolenia do nowego sprzętu – pozostawia w niektórych obszarach wiele do życzenia.
Jeśli na te zakupy nałożymy jeszcze to, że Wojsko Polskie intensywnie się powiększa, jeśli chodzi o liczbę żołnierzy, to widać, że wyzwanie, by do 2030 r. zbudować z tego dobrze działający i spójny organizm, jest olbrzymie.