Od zamachu mija już niemal tydzień, ale jeszcze nie pokazano wystarczająco silnych dowodów na to, kto jest jego sprawcą.
Należąca do państwowego saudyjskiego koncernu naftowego Aramco rafineria Abqaiq i pole naftowe Khurais zostały zaatakowane 14 września. Świat obiegły wówczas zdjęcia płonących instalacji oraz wstępne doniesienia mówiące, że atak przeprowadzono za pomocą dronów. Do przeprowadzenia tej operacji przyznali się szyiccy rebelianci Huti, z którymi saudyjskie wojsko toczy walki w Jemenie. Według ich późniejszych oświadczeń, wysłali przeciwko rafinerii 10 dronów
Długa historia ataków
W przeszłości udawało się im wielokrotnie przeprowadzać ataki za pomocą dronów i rakiet przeciwko saudyjskim bazom wojskowym, lotniskom. Atakowano np. międzynarodowy port lotniczy w Rijadzie oraz instalacjom naftowym. Robili to w odwecie za prowadzoną przez saudyjskie lotnictwo kampanię bombardowań ich terenów plemiennych.
Rafineria Abqaiq jest jednak celem bardzo oddalonym od terenów zajmowanych przez Hutich. Leży na wybrzeżu Zatoki Perskiej, w północno-wschodniej części Arabii Saudyjskiej. Wersja mówiąca o przeprowadzeniu ataku za pomocą dronów na taką odległość wydawała się więc wątpliwa.
Amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo szybko więc oskarżył Iran o przeprowadzenie tego ataku. Pompeo powtórzył te oskarżenia po czwartkowym spotkaniu z saudyjskim następcą tronu (de facto przywódcą państwa) księciem Mohamedem bin Salmanem. Z komunikatu Departamentu Skarbu wydanego po ich rozmowach wynika, że obaj zgodzili się, że „Iran musi zostać pociągnięty do odpowiedzialności”.