M1 Abrams – nie taki piękny, jak go malują

Amerykański czołg podstawowy M1 Abrams jest od wielu lat jednym z symboli potęgi sił zbrojnych USA.

Publikacja: 15.02.2019 10:19

Czołg M1 Abrams to niewątpliwie jeden z mimo wszystko najgroźniejszych czołgów świata.

Czołg M1 Abrams to niewątpliwie jeden z mimo wszystko najgroźniejszych czołgów świata.

Foto: Czołg M1 Abrams to niewątpliwie jeden z mimo wszystko najgroźniejszych czołgów świata.

Jest to z pewnością po części uzasadnione, pamiętajmy jednak, że legenda czołgu M1 Abrams została zbudowana głównie na bazie sukcesów walk z, dysponującym znacznie mniej zaawansowaną bronią, Irakiem w 1991 i 2003 r.. Pomimo niewątpliwych zalet, blisko 40 lat służby ciąży już mocno legendarnemu pojazdowi.

Amerykański czołg podstawowy został zaprojektowany po fiasku wspólnego czołgu niemiecko-amerykańskiego MBT-70/KPz 70, ostatecznie zamkniętego w 1971 r. Oficjalnie wszedł do służby w 1980 r., choć jednostki US Army otrzymały pierwsze seryjne czołgi w 1982 r.

Od innych konstrukcji tego okresu wyróżniały go wówczas tylko dwie cechy ‒ oddzielony od załogi magazyn amunicji oraz, co wcale nie było wówczas takie oczywiste, znaczna podatność modernizacyjna. Ustępował jednak parametrami systemu kierowania ogniem czy uzbrojeniem swojemu „kuzynowi” (również wywodzącemu się z programu MBT-70) Leopardowi 2, czy najnowszym czołgom sowieckim (od których dodatkowo był słabiej opancerzony). Kolejne modernizacje, zwłaszcza od wersji M1A1 (produkowanej od 1985 r.) dysponującej 120 mm armatą M256 (notabene zmodyfikowana licencyjna armata Rheinmetall Rh120 L/44), uczyniły go jednak bardzo skutecznym wozem bojowym.

Symbolem pierwszej wojny w Zatoce Perskiej był pędzący wśród tumanów pustynnego pyłu piaskowy Abrams, drugiej (i w ogóle amerykańskich wojen ekspedycyjnych początku XXI w.) nowsze wersje tego czołgu, patrolujące ulice okupowanego Bagdadu. Z pewnością sprawdził się podczas konfliktów o niskiej intensywności, gdzie głównym zagrożeniem była zwykle słabo wyszkolona piechota, dysponująca niewielkimi ilościami nowoczesnej broni przeciwpancernej, a także podczas wojen z Saddamem, którego armia była potęgą tylko na papierze. Nie są to rzecz jasna doświadczenia bezwartościowe, a ponadto czołgi US Army (i Korpusu Piechoty Morskiej – USMC) były kilkukrotnie modernizowane i doposażone, by sprostać zmiennym warunkom pola walki: pierwotnie europejskiego teatru działań wojennych (i armii Układu Warszawskiego), później  zaś głównie bliskowschodniego teatru (i armii lokalnych państw, zaś częściej – partyzantów).

Nie bez znaczenia w budowie legendy Abramsa była popkultura, produkowana przecież głównie przez Hollywood – czy można wyobrazić sobie odpieranie inwazji kosmitów bez makiet Abramsów, budowanych na podwoziach innych czołgów?

Co do samego Abramsa, to czy rzeczywiście można się wypowiadać o tym, bez wątpienia sprawdzonym wozie, w samych superlatywach? Oczywiście, że idealny czołg nie istnieje, przyjrzyjmy się więc jego wadom i niekiedy dyskusyjnym rozwiązaniom, zastosowanym przez amerykańskich inżynierów ponad cztery dekady temu.

Ochrona wnętrza

Kluczową kwestią dla sławy, jaką cieszy się rodzina M1 Abrams, jest jego przeżywalność na polu walki. Na co najmniej 700 trafionych lub uszkodzonych minami Abramsów (amerykańskich, irackich i saudyjskich) bezpowrotnie utracono prawdopodobnie nie więcej, niż 50-60 czołgów, co jest bardzo dobrym rezultatem. Trzeba jednak zaznaczyć, że część z nich stanowiły pojazdy porzucone przez załogi (dotyczy wozów saudyjskich i – rzadziej – irackich), ale z drugiej strony część strat została zniwelowana przez nieliczenie się z kosztami. Wozy US Army niszczone np. przez duże ładunki improwizowane (IED) zazwyczaj były „remontowane”, czyli praktycznie budowane od nowa – w dokumentacji figurowały jednak jako uszkodzone…

Pancerz kolejnych generacji czołgu Abrams był wielokrotnie wymieniany i współcześnie instalowany w najnowszym M1A2C pancerz NGAP (pakiet pancerza następnej generacji) nie ma nic wspólnego z osłoną wczesnego M1 z początku lat 80. Od wersji M1A1HA w wielowarstwowym pancerzu kompozytowym stosowane są m.in. wkładki ze zubożonego uranu.

Kolejne modyfikacje pancerza wieży wymagały zresztą kilkukrotnego jej gruntownego przeprojektowania, tak głębokiego, że w praktyce rodzina M1 korzysta z co najmniej dwóch zupełnie różnych, choć z zewnątrz podobnych wież. Potężne panele pancerza specjalnego chronią przede wszystkim przód wieży i kadłuba, oraz (w ograniczonym zakresie) boki wieży. Te pierwsze wystarczająco chronią prawdopodobnie przed większością typów nowoczesnej amunicji przeciwpancernej. Zarówno przód kadłuba, jak i przód oraz boki wieży, są pochylone, co zwiększa ich efektywną grubość. Górna-przednia płyta kadłuba jest wykonana ze stali o grubości 50 mm, ale z racji dużego pochylenia (73°) również zapewnia pewną ochronę przynajmniej przed starszą amunicją. Znacznie słabiej opancerzone są pozostałe powierzchnie. W razie potrzeby pancerz zasadniczy uzupełniano dodatkowym, np. wchodzącymi w skład pakietów zwiększających przeżywalność w mieście TUSK i i II reaktywnymi osłonami burt kadłuba.

Poza wciąż nielicznymi czołgami z zamontowanym izraelskim aktywnym systemem ochrony pojazdu typu Trophy (oraz M1A2C z „zagłuszarkami” sygnału radiowego CREW 3, utrudniającymi stosowanie IED), Abramsy nie mają żadnej obrony aktywnej.

Od początku duży nacisk położono na ochronę załogi przed skutkami pokonania pancerza. Cała amunicja jest izolowana od załogi, a duża jej część (44 naboje 105 mm lub 34 bądź 36 naboi 120 mm z odpowiednio 55 lub 40/42 naboi) znajduje się w magazynie amunicyjnym oddzielonym od załogi za pomocą pancernych żaluzji, otwieranych tylko podczas pobierania naboju przez ładowniczego. Magazyn amunicyjny jest skonstruowany z wykorzystaniem tzw. słabych ogniw, które kierują energię wybuchu amunicji poza wieżę, co wprawdzie prowadzi do wypalenia niszy wieży, ale w większości przypadków chroni załogę i resztę wozu przed poważniejszymi obrażeniami oraz uszkodzeniami. Na czas przeładowania amunicji dowódca musi opuścić wieżę, zaś jej uzupełnianie trwa dłużej, niż np. w Leopardzie 2 (w zamian możliwy jest jej załadunek w dowolnym położeniu wieży).

Ceną powyższych rozwiązań jest m.in. relatywnie duża masa czołgu. Pierwszy M1 ważył 54,5 tony, mniej więcej tyle, co wczesne Leopardy 2, o zaledwie 12 ton więcej od T-72B z tego samego okresu. Najnowszy (w służbie od 2017 r.) M1A2C waży już 72,5 tony bez pancerza dodatkowego! Dla porównania, najnowszy Leopard 2A7V ma prawdopodobnie masę poniżej 65 ton, zaś najnowszy T-90M tylko około 48 ton (podobnie czołg nowej generacji T-14). Wynika to m.in. z gabarytów niszy wieży, która już przy granicy kątów tzw. bezpiecznego manewrowania (+/- 30° od płaszczyzny wzdłużnej pojazdu) stanowi eksponowany cel. Została co prawda częściowo osłonięta pancerzem specjalnym, ale znacznie cieńszym, niż z przodu wieży. Strop i tył wieży zaś są chronione relatywnie słabo, tylko za pomocą płyt stali pancernej. Czyni to niszę wieży bardzo dobrym celem dla broni przeciwpancernej piechoty i amunicji atakującej strop pojazdu (niektóre typy pocisków kierowanych czy subamunicja artyleryjska). Oznacza to, że za cenę zwiększenia przeżywalności załogi (co do wprowadzenia T-14 do służby było unikatową cechą M1) zwiększono ryzyko porażenia wozu w stopniu wymuszającym odesłanie go na długotrwały i kosztowny remont.

Efektem jest także duża masa, rosnąca z każdą kolejną wersją. Wyraźnie widać tu kontrast z innymi czołgami, których załogi wprawdzie są w gorszej sytuacji po trafieniu amunicji, ale z drugiej strony same magazyny amunicji są trudniejszymi celami. Szczególnie wyróżniają się tu czołgi… sowieckie/rosyjskie, bowiem jeżeli zapas amunicji ograniczyć tylko do magazynu automatu ładowania (a więc 22 lub 28 naboi), to amunicja stanowi bardzo mały, nisko umieszczony fragment rzutu bocznego lub czołowego czołgu. W zamian ‒ niestety ‒ występuje u nich tzw. syndrom latającej wieży – jeżeli już amunicja zostanie trafiona, to zazwyczaj jej wybuch lub zapłon zabija załogę i niszczy wóz. Równie atrakcyjnym celem, co nisza wieży, są dla przeciwników M1 ogromne żaluzje osłaniające układ wydechowy, praktycznie niechroniące tylnej części podwozia.

Siła ognia czołgu M1 Abrams

Od wersji M1A1 podstawę uzbrojenia Abramsa stanowi, wspomniana już, 120 mm armata gładkolufowa M256. Ma ona lufę o długości 44 kalibrów, wyraźnie krótszą aniżeli w wypadku francuskiego Leclerca (52 kalibry) czy niemieckiego Leoparda 2A6 i nowszych (55 kalibrów). Opracowano wprawdzie przed kilkoma laty wersję armaty o długości lufy 55 kalibrów (M256E1), ale nie weszła ona do produkcji – podobnie, jak inne proponowane dla czołgu M1 Abrams armaty (XM291 w wersji 120 mm i XM360E1). Co prawda krótsza lufa ma swoje zalety, m.in. ułatwia manewrowanie na ulicach miast i szybką jazdę w terenie, ale w zamian oferuje niższą prędkość wylotową pocisków, co negatywnie wpływa na celność wskutek zwiększenia czasu lotu pocisku do celu.

Dla amerykańskiego użytkownika nie ma ona co prawda wpływu na osiągi amunicji przeciwpancernej, bowiem pociski podkalibrowe z rdzeniem ze zubożonego uranu, jakie stosuje US Army (rodzina M829), są najskuteczniejsze przy stosunkowo niskiej prędkości wylotowej rzędu 1500-1550 m/s.  Inni użytkownicy (a przynajmniej większość mniej „pewnych politycznie” państw, jak Egipt czy Irak) mogą korzystać z amunicji z rdzeniem ze spieków wolframu (np. amerykańskiej rodziny KE-W, produkcji Orbital ATK), jednak dla nich korzystniejsze są wyższe prędkości wylotowe, przekraczające 1700 m/s, które znacznie łatwiej uzyskać w armatach o dłuższej lufie. Sama amunicja z rdzeniem uranowym budzi kontrowersje, jednakże wciąż brak przekonujących dowodów o jej szkodliwości dla załogi – zubożony uran nie jest tak szkodliwy, jak izotopy tego pierwiastka powszechnie kojarzone jako elementy bomb atomowych. Uzupełnienie rodziny M829 (w tym najnowocześniejszej M829A4) stanowią inne rodzaje amunicji. US Army dąży do zastąpienia kilku typów amunicji „wybuchowej” (naboje z pociskami kumulacyjnymi M830 i M803A1, kartacz M1028 i odłamkowo-burząco-przeciwbetonowym M908) jednym, uniwersalnym nabojem XM1147 AMP, który zależnie od wybranej opcji, byłby programowany jako odłamkowo-burzący lub kumulacyjny itp. Ma być ona w pełni skuteczna w zakresie odległości strzelania 50÷2000 metrów.

Armata ładowana jest ręcznie, co zapewnia szybkostrzelność krótkotrwałą rzędu nawet 10-12 strzałów na minutę, ale wraz ze zmęczeniem ładowniczego spada ona – średnia szybkostrzelność określana jest na zaledwie 7 strz./min. Ładowniczy nie ma wpływu na kąt ustawienia armaty podczas ładowania, co może prowadzić do wypadków.

Innym minusem obecnego uzbrojenia głównego jest występujące czasami zjawisko tzw. backfire, czyli zassanie do wnętrza wieży niedopalonych elementów ładunku miotającego i ich gwałtowny zapłon. Może to skutkować obrażeniami załogi.

Uzupełnienie armaty stanowią karabiny maszynowe: sprzężony z armatą 7,62 mm M240 i drugi km tego samego typu (łączny zapas amunicji do 10 400 naboi) i cięższy 12,7 mm wkm M2HB (900 naboi), oba umieszczone na stropie wieży (wkm w najnowszej wersji czołgu umieszczono w zdalnie sterowanym stanowisku CROWS-LP).

Osobną sprawą jest system kierowania ogniem. Ten nigdy nie był wzorem do naśladowania dla zagranicznych konstruktorów. Dopiero od wersji M1A2 (w służbie od 1992 r.) dowódca otrzymał niezależny celownik panoramiczny CITV, wyposażony w kamerę termowizyjną TIS (AN/VSG-X). Ze względu na oszczędności dowódca dysponuje tylko podglądem pola widzenia celownika działonowego, nie może nim w żaden sposób sterować. Sam celownik działonowego również jest daleki od doskonałości. Siatka celownika nie zawsze zachowuje wystarczającą stabilność (krzyż celowniczy dosłownie „ucieka”), co utrudnia celowanie w ruchu. Obraz z kamery termalnej jest nieostry, co być może zostało poprawione w M1A2C, a na pewno ma zostać poprawione w M1A2D wraz z wymianą kamery termowizyjnej na urządzenie III generacji, ale to wciąż pieśń przyszłości. Osobliwe jest naprowadzanie uzbrojenia głównego w trybie ręcznym: w płaszczyźnie poziomej steruje nim dowódca, w pionowej zaś działonowy, co wymaga doskonale zgranej załogi. Jest to również oznaka ogromnego zaufania, jakim konstruktorzy obdarzyli podstawowe systemy elektrohydrauliczne. Obecne uzbrojenie w idealnych warunkach pogodowych i terenowych umożliwia celne prowadzenie ognia nawet do 6 tysięcy metrów.

Mobilność M1 Abrams

Napęd Abramsa jest szczególny. Zapewnia go, zamiast klasycznego silnika wysokoprężnego, turbina gazowa Honeywell AGT-1500 o mocy 1103 kW/1500 KM. Sprzężona jest w tzw. powerpacku z automatyczną skrzynią przekładniową Allison DDA X-1100-3B. Silnik turbinowy jest niezwykłym napędem dla czołgu, poza Abramsem obecnie jest używany tylko w części odmian T-80. Ma on swoje zalety, m.in. maksimum krzywej momentu obrotowego przypada na najniższe prędkości obrotowe, co sprzyja wysokim przyspieszeniom. Turbina może być też łatwo uruchamiana w niskich temperaturach, cechuje się stosunkowo prostą budową oraz stosunkowo cichą pracą, zwłaszcza, gdy porównać AGT-1500 z wysokoprężnymi silnikami AVDS-1790, napędzającymi poprzednika Abramsa ‒ czołg M60.

Nie ma jednak nic za darmo – turbina potrzebuje ogromnych ilości powietrza i paliwa. Potężne filtry powietrza (układ filtracji powietrza ma całkowitą objętość 0,68 m3) trzeba zmieniać często – np. podczas działań na Bliskim Wschodzie w warunkach dużego zapylenia trzeba je było niekiedy wymieniać codziennie. W warunkach leśnych, jak na europejskim TDW, jest niewiele lepiej. Gdyby zaniechać częstej wymiany filtrów, znacząco spadłaby żywotność silnika. Duże zapotrzebowanie na powietrze utrudnia również pokonywanie przeszkód wodnych – tylko niewielki procent czołgów Abrams jest przystosowanych do pokonywania przeszkód wodnych metodą głębokiego brodzenia, a ryzyko poważnej awarii w razie zalania stropu kadłuba jest znaczne. Znane są przypadki trwałego unieruchomienia czołgu podczas przejazdu przez rowy wypełnione wodą – chlapiąca woda uszkadzała silnik na tyle, że usunięcie usterki siłami załogi (a nawet załogi wozu zabezpieczenia technicznego) było niemożliwe.

Poza dużymi ilościami powietrza, silnik wymaga także wielkich ilości paliwa – lotniczego JP-8. Dla US Army dostarczanie nafty lotniczej do czołgów nie stanowi problemu z racji na powszechność śmigłowców w jej szeregach, ale nastręcza pewnych trudności innym użytkownikom (np. w Australian Army). Turbina ma tę zaletę, że jest stosunkowo mało wrażliwa na zmianę rodzaju paliwa, lecz jak w wypadku innych silników, także AGT-1500 w razie zastosowania paliwa innego niż specjalnie do niej przeznaczone wykazuje większą skłonność do usterek, mniejszą żywotność i spadek mocy. Zużycie paliwa w czołgu Abrams wg danych z testów porównawczych prowadzonych w Szwecji w latach 90. (przetarg wygrał Leopard 2I, lokalnie standaryzowany jako Strv 122) zużywał przeciętnie 148 litrów paliwa na 10 km. Dla porównania, Leopard 2I z silnikiem MTU MB873 o tej samej mocy zużywał zaledwie 72 litry na 10 km (pokonane trasy wyniosły odpowiednio 3800 i 3730 km, zużycie całkowite paliwa 56 488 i 26 874 litry). Oznacza to, że czołgi z silnikami wysokoprężnymi o podobnej mocy potrzebują przeciętnie dwukrotnie mniej paliwa, a więc i dwukrotnie mniejszej objętości cystern (mniejszych cystern lub mniejszej ich liczby) dowożących je na pierwszą linię.  Nawet na jałowym biegu zużycie paliwa jest znaczne – dopiero M1A2C otrzymał pomocniczy agregat prądotwórczy, znacznie redukujący zużycie paliwa na postoju.

Tym samym zasięg czołgu M1 Abrams wynosił tylko ok. 490 km na drogach utwardzonych (zbiorniki o pojemności 1900 l), co jest wartością najwyżej przeciętną. Sam silnik cechuje raczej niska żywotność, rzędu zaledwie 700 godzin. Co prawda w drugiej połowie pierwszej dekady XXI w. rozpoczęto program TIGER, w ramach którego osiągnięto dwukrotne zwiększenie żywotności turbiny, ale 1400 godzin pracy to nadal nie jest wartość wybitna.

Układ jezdny jest typowy dla współczesnych czołgów, składa się z siedmiu par kół jezdnych zawieszonych na drążkach skrętnych, pary kół napinających z przodu, pary zębatych kół napędowych z tyłu i trzech par rolek napinających górną gałąź gąsienicy. Układ jezdny należy ocenić pozytywnie, istnieje np. możliwość spięcia taśmy gąsienicy „na krótko”, jeżeli nastąpi utrata jednego lub dwóch kół jezdnych i koła napinającego. Wadę natomiast stanowiły i wciąż stanowią gąsienice – nawet nowsze T-158LL mają żywotność wyraźnie mniejszą od gąsienic niemieckiej firmy DST (dawniej Diehl). Wynosi ona maksymalnie niespełna 3380 km, wobec 10 i więcej tysięcy km u konkurencji. Pewną wadą są również słabe hamulce – droga hamowania czołgu M1A1 jest dłuższa od Leoparda 2A4 mniej więcej trzy-czterokrotnie.

Powyższe wartości są jeszcze obniżane przez masę czołgu. Przykładowo, zasięg czołgu w wersji M1A2 spadł wg niektórych źródeł do zaledwie 400 km – a M1A2C jest cięższy o 9 ton. Wiąże się to ze wzrostem zużycia paliwa, drogi hamowania, ze spadkiem dynamiki jazdy i prędkości maksymalnej, a także ze wzrostem zużycia podzespołów. Ponadto tak duża masa utrudnia pokonywanie niektórych dróg, a szczególnie mostów. Wprowadzenie najnowszego wariantu Abramsa wymusza na US Army modernizację parku przeprawowego, co generuje kolejne koszty. Podobnie utrudniony jest transport strategiczny, realizowany za pomocą samolotów i statków. Zwracają na to uwagę oficerowie US Army, postulujący żeby następca M1 był o około 20 proc. lżejszy.

Ergonomia czołgu M1 Abrams

Czołg M1 Abrams ma sporą objętość wewnętrzną, zarówno wieży, jak i kadłuba, co powinno przekładać się na wysoką ergonomię. Zazwyczaj faktycznie tak jest, ale jest także kilka mankamentów, o których wypada wspomnieć.

Wspomniany układ napędowy zblokowany w powerpack stanowi sam w sobie ogromną zaletę – na czas remontu wystarczy w stosunkowo krótkim czasie wymontować cały blok, wyciągnąć i zastąpić nowym. W wypadku czołgu M1 zajmuje to do godziny, co jest ogromnym postępem w stosunku do poprzednika (o przewadze nad czołgami wywodzącymi się z konstrukcji sowieckich, poza nielicznymi wyjątkami jak PT-91M, nie mówiąc), nie jest to jednak wynik rekordowy i Abrams ustępuje tu nieco Leopardowi 2. Ponadto podczas ładowania amunicji dowódca musi opuścić wieżę wozu, by ułatwić dostęp do prawego magazynu amunicyjnego w niszy wieży. W razie zaskoczenia załogi przez akcję przeciwnika ma to negatywny wpływ na czas reakcji całej załogi. Plusem jest brak konieczności ustawienia wieży w poprzek kadłuba, aby załadować amunicję, ale minusem jest stosunkowo długi czas załadunku nabojów armatnich.

Warunki pracy oceniane są przez załogi różnie – zarówno pozytywnie, jak i negatywnie, są to bez wątpienia oceny subiektywne i nie w pełni miarodajne. Na pewno M1 Abrams nie jest przyjazny dla czołgistów wysokiego wzrostu, ale tyczy się to większości czołgów od początku istnienia broni pancernej. Niewątpliwym plusem jest za to wdrożone od wersji M1A2 SEP v.1 urządzenie BV, czyli kuchenka do przygotowywania gorących posiłków. To bez wątpienia pożyteczne urządzenie jest jednak kolejnym odbiornikiem energii elektrycznej, której nie zawsze jest w nadmiarze.

Podsumowanie

Pomimo blisko czterech dekad w służbie oraz wszelkich wad i niedostatków, jakimi obarczony był wczesny M1, począwszy od wersji M1A2 Abrams jest to bardzo udana konstrukcja. Wiele z mankamentów zostało usuniętych lub zniwelowanych w toku późniejszych modernizacji (zarówno większych, jak M1IP, M1A1, M1A2 czy M1A2C, jak i pomniejszych – dotychczas dostarczono przeszło 15 różnych wariantów produkcyjnych Abramsa, tak dla US Army, jak i na eksport): dotyczy to przede wszystkim początkowo dość słabego opancerzenia i nieperspektywicznego, niewystarczającego uzbrojenia w postaci 105 mm armaty M68 o bruzdowanym przewodzie lufy. Inne zostaną usunięte w przyszłym wariancie M1A2D, zwłaszcza dotyczy to wciąż niesatysfakcjonującego systemu kierowania ogniem. Wraz z nim wreszcie pojawić ma się system ostrzegania przed opromieniowaniem laserem i aktywny system ochrony pojazdu klasy soft-kill (nie niszczący, lecz „oślepiający” kierowany pocisk przeciwpancerny).

Jeszcze inne modyfikacje były wprowadzane doraźnie, jak chociażby różnego rodzaju dodatkowe elementy zwiększające przeżywalność na polu walki (pakiety TUSK i i II czy system ochrony aktywnej Trophy). Wszystkie one zostały jednak wdrożone tylko na części czołgów stanowiących własność US Army i USMC, a znaczna część z ponad 10 tysięcy dostarczonych Abramsów (w tym część wozów służących u sojuszników USA) reprezentuje standard połowy lat 80. Każda modyfikacja była ogromnym wysiłkiem dla amerykańskich inżynierów i kosztowała podatnika miliony dolarów. Bez nich owo brzydkie kaczątko, jakim u zarania był M1, nie przekształciłoby się w obecnego łabędzia, jeden z mimo wszystko najgroźniejszych czołgów świata.

Nie wszystkie wady udało się – i prawdopodobnie uda – usunąć, czy chociażby zniwelować w zadowalającym stopniu, a niektóre się pogłębiają. Potężne opancerzenie jest okupione również wielką masą, ze wszystkimi omówionymi powyżej konsekwencjami. Można ją wprawdzie zmniejszyć poprzez zastosowanie nowocześniejszej, mniejszej, dwuosobowej wieży z automatem ładowania (jak np. we francuskim Leclercu), ale nowa wieża kosztowałaby kilka mln dolarów za sztukę, nie mówiąc o setkach milionów kosztów fazy badawczo-rozwojowej. Ponadto wielu żołnierzy US Army sprzeciwia się redukcji załóg, twierdząc, że trzech żołnierzy nie poradzi sobie z bieżącą obsługą i serwisowaniem czołgu. Być może jest to prawda, ale wozy od początku konstruowane jako trzyosobowe służą z powodzeniem w wielu armiach świata.

Napęd nadal pozostał paliwożerny i kłopotliwy w codziennym użyciu, przez co koszty eksploatacji Abramsa są nawet o 40 proc. wyższe, niż porównywalnych czołgów. Niektórzy twierdzą, że w pełni poprawną eksploatację czołgów rodziny M1 jest w stanie zapewnić jedynie US Army – bądź co bądź najbogatsze wojska lądowe na naszej planecie. Silnik można oczywiście wymienić, testowano kilka alternatywnych źródeł napędu M1 (amerykańskich i niemieckich), ale to oznacza kolejne, niemałe, nakłady. Nie dziwi więc, że M1 Abrams używany jest tylko przez państwa, które zakupiły go w ramach podtrzymywania dobrych stosunków z Waszyngtonem, bowiem nawet na przetarg w Australii (program Land 907-1) wpływ miał argument o wspólnym rozwoju Abramsa (program Land 907-2 – będzie on przypuszczalnie doprowadzeniem australijskich Abramsów do standardu M1A2C lub zbliżonego). Nie bez znaczenia jest także polityka eksportowa USA, która każe zazdrośnie pilnować sekretów swoich wyrobów. Innymi słowy, amerykańskie firmy nie są skore do dzielenia się swoimi rozwiązaniami technicznymi, zaś sprzedaż zagraniczna, a niekiedy nawet eksploatacja sprzętu zakupionego przez sojusznika, podlega rygorystycznym kontrolom. Oczywiście, nie tylko uzbrojenia z USA to dotyczy, ale amerykańskie regulacje są szczególnie rygorystyczne. Być może nie bez powodu państwa arabskie próbują posiłkować się zakupami sprzętu rosyjskiego (np. T-90S/SK dla Egiptu i Iraku).

Z pewnością jednak Abrams sprawdził się w roli, którą przed nim postawiono – odegrał niebagatelną rolę w dwukrotnym zniszczeniu armii Saddama Hussajna, w okupacji Iraku czy Afganistanu, wreszcie dziś Abramsy stanowią jeden z symboli polityczno-militarnej obecności US Army w Polsce. Czy jednak jego legenda byłaby tak samo nieskazitelna, gdyby przyszło mu się spotkać z przeciwnikiem, przeciw którego czołgom był projektowany? Gdyby M1A1 w roku 1991 r. spotkały na polu walki nie przestarzałe już wówczas T-72M1 obsadzone przez Irakijczyków, słabo wyszkolonych i wyczerpanych wojną z Iranem, lecz z siłami pancernymi ZSRS? Jak bardzo wynik starcia różniłby się na niekorzyść dla amerykańskich czołgistów? Tego już się nie dowiemy. Oczywiście tylko z pożytkiem dla nas i przyszłych pokoleń…

Modernizacja Sił Zbrojnych
Borsuk zatwierdzony. MON podpisał umowę na nowe bwp dla wojska
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Modernizacja Sił Zbrojnych
Jednak nie koreański? Ciężkiego bwp zbudujemy sami
Biznes
Pancerny drapieżnik z epoki cyfrowej. Borsuki dokonają rewolucji w polskiej armii
Przemysł Obronny
Miliardy dla polskiej zbrojeniówki. Huta Stalowa Wola zwiększa moce produkcyjne
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Modernizacja Sił Zbrojnych
Nowe Groty i karabiny wyborowe dla Wojska Polskiego