Moment jest szczególny. Tegoroczny Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego w Kielcach będzie swoistym bilansem zagrożeń i szans. Zacznijmy od tych drugich. Na obronność płynie coraz potężniejszy strumień pieniędzy, jest też przyzwolenie społeczne na modernizację sił zbrojnych. Tego rozpędu nie można zmarnować, polski przemysł zbrojeniowy powinien przejść przez okres przyspieszonego rozwoju. I zakończyć go – choć de facto kwestie rozwoju nigdy nie pozostają zamknięte – jako naprawdę liczący się gracz na międzynarodowej scenie zbrojeniowej. W Kielcach coraz częściej widzimy sygnały tej nowej odsłony polskiego przemysłu obronnego. Oby na sygnałach się nie skończyło.
A zagrożenia? Oczywiście – to przede wszystkim agresywna i imperialna polityka Rosji. Równie oczywiste jest, że trzeba na nią odpowiadać również pod kątem modernizacji armii. Ale pomimo całego napięcia związanego z wojną w Ukrainie odpowiedź musi być przemyślana. Nie może polegać na chaotycznych zakupach sprzętu „z półki”, bez większych korzyści dla przemysłu zbrojeniowego i polskiej gospodarki. I tak importujemy uzbrojenie na olbrzymią skalę. Może to już ten moment, kiedy należy już zacząć solidnie studzić importowy zapał decydentów? Rzecz jasna armii nie zmodernizujemy bez udziału firm z zagranicy. Ale można to zrobić, wdrażając realną, a nie tylko polegającą na podpisywaniu listów intencyjnych współpracę z międzynarodowymi podmiotami. A tej współpracy, jak na potencjał polskiego przemysłu i wydawane na modernizację ciężkie pieniądze, ciągle mało.
Wojna w Ukrainie poddała też redefinicji zakres zagrożeń ze strony wroga i efektywność używanego sprzętu. Nie bez przyczyny tegoroczny kielecki salon będzie przebiegał pod znakiem dronów i systemów antydronowych. Polska musi wyciągnąć wnioski z tego, jak wielką rolę odgrywa ta broń w walkach za wschodnią granicą. Zwłaszcza że mieliśmy kilka incydentów, które pokazywały brak przygotowania naszego kraju na ewentualne wtargnięcie bezzałogowców. A przecież one rozpowszechniają się wszędzie – nie tylko w powietrzu, stały się też skutecznym narzędziem walki na lądzie i w wodzie. Tegoroczne MSPO pokazuje, jaką są siłą. Wnioski narzucają się same. Podobnie jak w przypadku kluczowej roli obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Tutaj również mamy do załatania potężne dziury. Podobnie jak w paru innych obszarach. Do załatania z coraz większym, miejmy nadzieję, udziałem rodzimego przemysłu.
Jednak wojna w Ukrainie pokazała coś jeszcze. Skuteczne systemy nie muszą być systemami kosmicznie drogimi i skrajnie zaawansowanymi technologicznie. W naszym dodatku podkreślamy, że zestrzeliwanie bardzo niebezpiecznego, ale stosunkowo taniego i prostego bezzałogowca rakietami za wiele milionów dolarów nie ma większego sensu. Efektywność kosztowa sprzętu bojowego jest coraz częściej powracającym tematem. I nie można mieć złudzeń, że ten temat zniknie. Warto więc, żeby nasz przemysł w swoich projektach brał to pod uwagę. Zwłaszcza że świat nie jest jeszcze mocno zaawansowany pod kątem systemów low-costowych. Można zająć dobre miejsce w tym wyścigu.
Żebyśmy jednak mieli do czynienia z prawdziwą transformacją sił zbrojnych, żeby powstała ta wymarzona przez polityków najsilniejsza armia w Europie, musi być jednak spełniony podstawowy warunek: kontynuacji i trwałości programów modernizacyjnych. Przecież Polska już teraz byłaby silniejsza, gdyby nie przerwano lub w znaczący sposób nie zmodyfikowano kilku ważnych przedsięwzięć. Powód był prosty: nowa kadencja, nowa ekipa rządząca i nowe, zresztą niekoniecznie lepsze spojrzenie na politykę zbrojeniową. Wybuch pełnoskalowej wojny w Ukrainie pokazał z całą mocą, jak krótkowzroczne było to podejście. Ono nie może więcej się pojawiać. Osłabia nasze zdolności obronne i osłabia polski przemysł zbrojeniowy. Jeżeli zniknie, w bilansie zagrożeń i szans górę wezmą te drugie. A przecież nam wszystkim właśnie o to chodzi.