W tym tygodniu, najprawdopodobniej już w środę, w obecności wicepremiera i szefa MON Mariusza Błaszczaka zostanie podpisana w tej sprawie w Warszawie umowa ramowa.
Pozyskanie uzbrojonych lekkich koreańskich maszyn naddźwiękowych w wersji T-50, produktu Korea Aerospace Industries rozważano już w MON w I połowie minionej dekady. W forsowanie szkolnych odrzutowców KAI w Polsce jako maszyn treningowych i szkolenia zaawansowanego AJT zaangażował się nawet amerykański gigant zbrojeniowy Lockheed Martin. Miał w tym swój interes, bo samoloty były projektowane i produkowane w demokratycznej Korei z wsparciem koncernu z USA. Polska wybrała jednak wówczas do szkolenia wojskowych pilotów włoskie maszyny M-346 Master (obecnie eksploatowane od lat w Dęblinie z szachownicą na skrzydłach i nazywane „Bielikami").
Orzeł z rakietami
Po 2011 r. Koreańczycy rozwinęli swoje lekkie odrzutowce T-50, wyposażyli w broń pokładową, precyzyjniejsze radary i tak powstał FA Fighter Eagle. Lżejsza maszyna bojowa, zdolna przenosić do 3,8 ton środków walki, od precyzyjnych podwieszanych pocisków przeciwlotniczych AIM Sidwinder – czy przeciwokrętowych rakiet NSM po klasyczne bomby Mk 82 i niekierowane rakiety Hydra. Obecny "Waleczny Orzeł" dysponuje trzylufowym, pokładowym działkiem i może zabierać na bojowe misje jeden z kilku zasobników rozpoznawczych.
W ostatnich dniach, w wypowiedziach dla niektórych redakcji prasowych, minister Błaszczak ujawnił, że MON zakontraktuje 48 uzbrojonych koreańskich maszyn, a dostawy lekkich odrzutowców miałyby być niewiarygodnie szybkie. Pierwsze egzemplarze Fighting Eagle powinny zameldować się w Polsce już w 2023 r. – twierdzi resort obrony narodowej.
Błyskawiczna ścieżka pozyskiwania koreańskich skrzydeł budzi nie tylko wśród opozycyjnych polityków ale i wojskowych spore kontrowersje. Wielu krytykuje brak dokładnych analiz rynku oraz koordynacji modernizacyjnych i coraz bardziej kosztownych planów inwestycyjnych.