W wojsku wciąż trwa dyskusja, czy zgodnie z wcześniejszymi obietnicami powierzyć budowę tarczy krajowej zbrojeniówce, czy kupić gotowe rozwiązania z importu.
Temperatura sporu rośnie. Gra idzie o to kto zarobi na jednej z ostatnich wielkich inwestycji modernizacyjnych armii. Dla PGZ, skupiającej kluczowe firmy obronne w kraju, zamówienie może być impulsem do technologicznego skoku i przepustką do międzynarodowej ekstraklasy twórców i potencjalnych eksporterów zintegrowanych przeciwlotniczych systemów rakietowych.
Czytaj także: Analiza Radaru: „Narew” równie ważna jak „Wisła”
Prezesi najważniejszych spółek z zawiązanego już dawno konsorcjum szykowanego w PGZ z myślą o udziale w programie Narew nie ukrywają, że zależy im przede wszystkim na realizacji najbardziej lukratywnej część zamówienia. Mowa o dostawie zaawansowanego technologicznie systemu dowodzenia i łączności Command & Control (C2). Mózgu i serca rakietowego systemu, który daje dostęp do technologii np. importowanych rakiet i pozwala na integrację wszystkich ważnych komponentów sprzętu.
Wielka gra o technologie i miliardy
Walka o kontrakty związane z Narwią będzie zacięta. Gra idzie o wielkie pieniądze. Koszt samej budowy powietrznej tarczy może przekroczyć sumę 30 mld zł, a drugie tyle trzeba będzie dołożyć na utrzymanie oręża przez 30 lat w pełnej sprawności. W tej kwocie mamy także koszty związane z modernizacją i dostosowaniem sprzętu do zmieniających się zagrożeń. Skala inwestycji i wydatków związanych z „Narwią” robi wrażenie. Plan Modernizacji Technicznej przewiduje zamówienie pełnego wyposażenia 19 baterii rakiet przeciwlotniczych. To oznacza kontrakt na ok. 114 wyrzutni, 90 stacji radiolokacyjnych różnego typu, 680 specjalistycznych pojazdów i co najmniej 1500 sztuk pocisków rakietowych precyzyjnego rażenia.