Żebyśmy zrozumieli, z czym się mierzymy. Przykład własny, polski. Gdy w 2003 r. pojechałem do Stanów Zjednoczonych, by rozpocząć szkolenie na samoloty F-16, pokazano nam listę wymagań niezbędnych do spełnienia, by rozpocząć naukę. I tam dowiedziałem się, że my – piloci samolotów Mig-21 – żadnego z nich nie spełniamy. Były takie sytuacje, że wysyłaliśmy za ocean pilota, a tam problem. W efekcie taki kursant zamiast szkolić się na F-16 w Tucson w Arizonie lądował w Centrum Szkoleniowym Randolph w Teksasie, gdzie niemal od początku trzeba go było kształtować szkoląc na samolotach T38.
To wszystko dlatego, że nie ma wspólnego mianownika pomiędzy samolotami takimi jak Mig-21, czy ogólnie sowiecką techniką lotniczą oraz stylem wykonywania zadań, a samolotami zachodnimi oraz stylem anglosaskim. To są całkowicie dwie różne rzeczy. Inny jest język, inna jest mentalność i inna jest taktyka. Wspólne jest tylko medium, czyli powietrze, w którym samoloty się poruszają.
I tak wracając do pytania o tempo szkolenia. Gdy my braliśmy ponad 20 lat temu pilota samolotu Mig-21, to musieliśmy go szkolić niemal od początku. W efekcie po pewnym czasie otrzymywaliśmy dobrze wytrenowanego wingmana (skrzydłowego), a następnie flyleadera, czyli pilota prowadzącego i dowodzącego misją. Po czasie, który trwał około dwóch lat.
Z tego powodu oceniam, że szkolenie ukraińskich pilotów na samoloty F-16 wykonano tak, by jak najszybciej były one w stanie wejść do służby. By jak najszybciej wprowadzić je do akcji. Możliwe, że w przyszłości, będzie one kontynuowane i poszerzane, np. kiedy wojna dobiegnie końca. W międzyczasie Ukraińcy muszą jednak zrozumieć, że wszystkie te zachodnie zdolności, jakie otrzymują wraz z F-16, to coś zupełnie innego, niż dotąd używali. Siły powietrzne zachodu, a siły powietrzne post-sowieckie to dwa różne światy. Inaczej planuje się działania, inaczej prowadzi misje, inaczej się dowodzi.
Można to zrobić szybciej? Wiemy przecież, że Ukraina nie ma zbyt wiele czasu i potrzebuje pilotów natychmiast...