To wielka szansa – nie tylko na uczynienie naszych sił zbrojnych realnie zdolnymi do obrony kraju. To także szansa na zbudowanie konkurencyjnego przemysłu obronnego, zdolnego wychodzić na inne rynki i przynoszącego całej gospodarce cenne miejsca pracy. Wygląda na to, że szansy tej koncertowo wręcz nie wykorzystamy.
Faktycznie – kupujemy, głównie od Amerykanów. Ostatnio resort obrony orzekł, że pozyskamy samoloty wielozadaniowe F-35. Samej decyzji o kupnie nowych maszyn nikt nie kwestionuje. Poradzieckie Mig-29 zaczęły ostatnio spadać – czas się z nimi żegnać. Tylko, że ja pamiętam jak kupowaliśmy samoloty w 2013 r. F-16 kupiliśmy w przetargu – istniał element konkurencyjności, który zawsze wpływa na cenę. Trzech producentów stanęło wówczas w szranki. Amerykanie, Szwedzi i Francuzi dwoili się i troili, żeby wygrać. Wygrał Lockheed Martin, ale nie bez walki. W końcu polski podatnik miał do wydania ponad 3 mld dolarów. Mało kto zauważył, że ostatnią ratę za F-16 uiściliśmy w 2016 r., a więc po 13 latach.
Dziś do wydania jest znacznie więcej, a MON stawia sprawę, jakby żadne postępowanie nie było potrzebne. Wskazuje palcem konkretny samolot – F-35. Tak się składa, że najdroższy na rynku. Zakup samolotów F-35, w liczbie 32, ma odbyć się w trybie bezprzetargowym. Z gospodarczego punktu widzenia trudno to wytłumaczyć, przecież zanim dokona się jakiegokolwiek zakupu, czy to samolotu, samochodu czy pralki, należy sprawdzić różne modele pod kątem ceny, jakości i korzyści. Jeszcze trudniej wytłumaczyć to z punktu widzenia politycznego. O ile przedsiębiorca patrzy na jakość i cenę, to polityk powinien wziąć pod uwagę dodatkowo offset, w tym przypadku korzyści dla własnego przemysłu, specjalistyczne miejsca pracy, transfer technologii, wartość dodaną. To one decydują o tym, że jedne państwa są bogatsze od innych.
Warto przypomnieć, że wiele lat temu mogliśmy wspólnie z Amerykanami uczestniczyć w projekcie budowy tego samolotu. Być może dziś mielibyśmy swój udział, np. własną linię produkcyjną któregoś z podzespołów, lepszą cenę i kompetencje do obsługi. Odmówiliśmy. Rezultat? Nasz przemysł prawdopodobnie nie byłby dziś w stanie przykręcić śrubki w tej superskomplikowanej maszynie. Będziemy petentem w obcych serwisach a nasz przemysł lotniczy zostanie bez zamówień.
Zresztą, już to przerabialiśmy. Przypomniał o tym niedawno sam wiceminister obrony Bartosz Kownacki w Polskim Radiu. Włosi pod koniec lat 90. proponowali nam wejście do projektu budowy nowych samolotów szkolnych. Oczywiście poskąpiliśmy grosza… by po latach kupić samoloty M-346 Master od koncernu Leonardo. Te same. Znowu byliśmy tylko klientem, a mogliśmy być partnerem. Chytry dwa razy traci.