Koreańczycy dobrze poznali polski rynek, bo od niemal dekady przygotowywali się do przemysłowej współpracy z polską zbrojeniówką składając oferty m.in. w modernizacyjnym programie Wilk czyli budowy nowej generacji czołgów dla Sił Zbrojnych RP. Podtrzymywali te propozycje nawet wtedy gdy nieoczekiwanie latem zeszłego roku polskie MON ogłosiło, że zamawia „z półki" 250 amerykańskich czołgów Abrams.
Jednak po agresji Putina na naszego wschodniego sąsiada sprawy przyspieszyły gwałtownie i nieoczekiwanie Seul okazał się znaczącym partnerem w dziedzinie bezpieczeństwa i beneficjentem polskiego planu wzmocnienia armii.
Nagły zbrojeniowy zwrot
W ostatnim tygodniu sierpnia tego roku szef MON Mariusz Błaszczak zatwierdził w Morągu umowy wykonawcze na zakup tysiąca czołgów K2 Black Panther. Wicepremier ds. bezpieczeństwa podkreślał, że wystarczyło kilka miesięcy aby z władzami z Seulu uzgodnić zakup potężnego pakietu sprzętu w którym oprócz czołgów K2 znalazły się też haubice K9 Thunder, szkolno – bojowe myśliwce FA 50 czy wyrzutnie rakiet ziemia-ziemia Chunmoo – odpowiednik amerykańskiego systemu HIMARS.
Wyrzutnie K239
Nie wszystkim ekspertom podoba się niespodziewany, zdecydowany zwrot w kierunku solidnych ale jednak nieco egzotycznych technologii z dalekiego, azjatyckiego kraju i tłumaczenie MON, że na decyzje warte kilkanaście mld dol. wpłynęła w znacznej mierze dostępność koreańskiego oręża na rynku. Mariusz Cielma analityk militarny zwraca jednak uwagę, że techniczne wsparcie udzielone przez Warszawę obrońcom Ukrainy, zwłaszcza ciężki sprzęt w tym kilkaset czołgów z rodziny T-72 przekazanych nad Dniepr uczyniło wyrwę w wyposażeniu naszej armii i nadwerężyło możliwości obronne Rzeczypospolitej. – Należało przywrócić Siłom Zbrojnym RP odpowiedni zasób sprzętu a zarazem możliwości operacyjne. MON właśnie to czyni – tłumaczy Cielma.