Pandemia mocno uderzyła w Polską Grupę Zbrojeniową?
Nasze firmy pracują normalnie – na tyle, na ile się da w niestandardowych warunkach. Jak wszystkie branże odczuwany skutki obecnych ograniczeń, wynikających choćby z nowej organizacji pracy, podporządkowanej zaleceniom sanitarnym czy dodatkowej absencji związanej z pandemią. W naszych załogach są rodzice opiekujący się dziećmi, zdarzają się chorzy i osoby objęte kwarantanną. Na razie nie było konieczności zatrzymywania linii technologicznych. Staramy się dopasować do nowej rzeczywistości i systematycznie realizujemy zamówienia dla Sił Zbrojnych. Na pewno ze względu na okoliczności załogi wkładają w to więcej zaangażowania i codziennego wysiłku niż zwykle, za co jesteśmy im bardzo wdzięczni.
Czy udaje się utrzymać niezbędne sieci kooperacyjne i dostawy importowanych części?
Jest oczywiście ryzyko, że może pojawić się kłopot ze sprowadzeniem niezbędnych komponentów z krajów takich, jak nasz znaczący partner w łańcuchu dostaw – Włochy, w których koronawirus zupełnie zastopował produkcję. Na razie korzystamy z istniejących zapasów, ale jednocześnie prowadzimy prace nad ewentualnym zastosowaniem innych rozwiązań o zmniejszonym ryzyku utraty dostępności na rynku. Dlatego w centrali wracamy stopniowo do pełniejszej obsady biurowej, aby sprawniej zarządzać firmą. Czołgów i haubic nie da się przecież produkować zdalnie, a zdajemy sobie sprawę, że przykład idzie z góry.
PGZ nie miała dotąd szczęścia do prezesów. Składy zarządów za obecnej władzy zmieniały się średnio co kilkanaście miesięcy. Każdy miał ambitny plan poprawienia sytuacji. Dlaczego to wam miałoby się teraz udać?