W nadziei na kontrakt stocznie kuszą Polskę
Nic dziwnego, że mocarstwowe zapowiedzi Warszawy budziły zainteresowanie zagranicznych rządów i stoczni. Eksperci przypominają, że w ciągu tylko minionej dekady w potencjalnej rozgrywce o polski rynek liczyli się co najmniej trzej najwięksi obecnie na kontynencie producenci okrętów podwodnych o klasycznym napędzie. Francuska grupa stoczniowa Naval Group oferuje okręty scorpene zdolne do przenoszenia pocisków manewrujących. Konkurencją dla Francuzów była niemiecka korporacja okrętowa ThyssenKrupp Marine Systems z siedzibą w Kilonii, która proponowała podwodne jednostki U 214 lub U 212A z ogniwami paliwowymi AIP zapewniającymi napęd bez dostępu powietrza. W grze były też stocznie szwedzkiego koncernu Saab. Oferował on Polsce, podobnie zresztą jak pozostali konkurenci, udział w budowie okrętów. Szwedzi zadeklarowali nawet, że swoje ciche, a przez to „niewidzialne” i wyposażone w elektryczno-dieslowski napęd, wspomagany silnikami Stirlinga, okręty A26 – w przypadku uzyskania zamówień w Polsce – są gotowi budować wspólnymi i siłami, przekazując naszym spółkom niezbędne technologie.
Marynarka bez broni podwodnej
Tylko bezbronny „Orzeł” pozostał na posterunku
Nasz jedyny pozostający w służbie podwodny okręt „Orzeł” to tylko cień okrętu zakupionego w ZSRR w połowie lat 80. XX wieku, kiedy dni Układu Warszawskiego były już policzone – twierdzi znawca marynarki, który pragnie zachować anonimowość. Okręt jest sprawny technicznie, ale praktycznie bezbronny, bo nie da się utrzymać w gotowości sprzętu, do którego części i torpedy trzeba by sprowadzać z Rosji. – To jednostka z udanej linii okrętów tworzonych w stoczni Krasnoje Sormowo w Gorki. Powstawały tam myśliwskie jednostki przeznaczone do podwodnego polowania, tropienia wrogich okrętów, skrytych misji patrolowych i rozpoznawczych. W swoim czasie okręty Kilo zaprojektowane w opływowym kształcie kropli, zabezpieczone specjalną anechoiczną powłoką, z wyciszonym przedziałem napędowym, sześcioma wyrzutniami torped i 60-osobową załogą budziły respekt rywali z atlantyckiej koalicji. Dziś „Orzeł”, poddawany w ostatnich latach niekończącym się remontom i prześladowany pechem (najpierw zderzył się z suchym dokiem, potem w pożarze ucierpiała elektronika) nadaje się najwyżej do podwodnych ćwiczeń
To dziwne, ale porażka programu „Orka” dziś nikogo nie zaskakuje. Idąca w dziesiątki miliardów złotych podwodna inwestycja zwyczajnie przerosła możliwości finansowe i organizacyjne nie tylko obecnej ekipy. „Orka” pozostaje w najnowszych wieloletnich planach modernizacji technicznej Sił Zbrojnych ministra obrony Mariusza Błaszczaka, ale odsuwa się w bliżej nieokreśloną przyszłość, na pewno poza rok 2035.
Maksymilian Dura, ekspert militarny portalu Defence-24, zwraca uwagę, że najwyżsi państwowi decydenci wciąż nie wiedzą, jaka ma być rola, zadania i co za tym idzie – docelowy kształt podwodnego komponentu Sił Morskich RP. – Ma to potwierdzać fakt, że sama koncepcja programu „Orka” w ciągu ostatnich lat była modyfikowana przynajmniej cztery razy – przypomina analityk. W takich warunkach nie da się racjonalnie planować długofalowej modernizacji o wielomiliardowej wartości. Tym bardziej że samo uzbrojenie okrętów w rakiety manewrujące nie tylko podnosi cenę oręża, ale komplikuje jego zakupy, bo wymaga politycznych uzgodnień z rządami krajów, w których produkowane są dalekosiężne pociski ofensywne.