Polski Holding Ochrony, grupa ze ścisłej krajowej czołówki branży, już opuściła wszystkie posterunki w garnizonach. Trzeba tutaj wspomnieć, że jeszcze kilka lat temu – na nowo otwartym militarnym rynku usług security – była prymusem. W szczycie współpracy z Wojskowymi Okręgami Gospodarczymi w centralnej i północnej Polsce pracownicy holdingu pilnowali kilkunastu jednostek wojskowych z bazą lotniczą myśliwców MiG -29 w Malborku włącznie.
Czytaj także: Wojsko zamawia amunicję snajperską
– W czasach gdy biznes startował z powodzeniem przełamywaliśmy nieufność mundurowych instytucji do cywilnych strażników. To w większości przypadków były trudne kontrakty. Objęcie obiektów militarnych ochroną wymagało starannych przygotowań i perfekcyjnej organizacji – pamięta Beniamin Krasicki prezes PHO.
Trzeba było też sporo zainwestować. Zwłaszcza w kadry. Do pilnowania koszar potrzebni są – tzw. kwalifikowani pracownicy ochrony ze świadectwami bezpieczeństwa osobowego. Mowa o osobach z dopuszczeniami do tajemnic i prawem do posługiwania się długą bronią – mówi prezes Krasicki.
Warty dla mundurowych
Po 2015 r., kiedy już wydawało się że cywilna ochrona potwierdziła swoje kompetencje, do biznesu wkroczyła polityka. Za ministra Antoniego Macierewicza górę w MON wzięli zwolennicy koncepcji, by z jednostek wojskowych wyrugować komercyjnych „prywaciarzy”. Wartę w jednostkach objęli strażnicy na państwowych etatach. Ignorowano nawet wyliczenia potwierdzające, że koszt zewnętrznej cywilnej ochrony wybieranej w przetargu ,jest kilka razy tańszy od sformalizowanej służby wartowniczej.