„The Times" pisze, że rząd Estonii oczekiwał, że Wielka Brytania pozostawi w Estonii 2000 żołnierzy, dodatkowo zachowując możliwość przysłania dodatkowych kilkuset w przypadku nagłej konieczności, aby sformować pełną brygadę. Jednak obecnie – wg dwóch różnych źródeł dziennika – Wielka Brytania wycofa 700-osobowy batalion, który przysłała do Estonii w lutym, i nie zamierza w to miejsce przysyłać żadnych sił zastępczych. Tym samym liczebność brytyjskiego kontyngentu w Estonii spadnie o połowę. „The Times" przypomina, że na początku lutego tego roku rząd, wówczas jeszcze Borisa Johnsona, zapowiedział zwiększenie o 1000 żołnierzy brytyjskiego kontyngentu w Estonii, co oznaczało jego podwojenie. Posiłki przysłano razem z czołgami i innymi pojazdami opancerzonymi. Żołnierzy miało być nawet więcej, gdyż Londyn słowami ministra obrony Bena Wallace'a, prócz wspomnianego dodatkowego tysiąca, obiecywał kolejny, tym razem oddany do dyspozycji regionalnego dowództwa NATO. Jednakże od stycznia 2023 r. Wielka Brytania pozostawi w Estonii tylko 900 żołnierzy, obecnie z pancernego pułku King's Royal Hussars, tworząc jedyną grupę bojową – druga, 700-osobowa, wróci na Wyspy. Natomiast pozostały w Estonii kontyngent ma zachować możliwość przyjęcia ewentualnych posiłków, aby sformować pełną brygadę w ramach konieczności.

„The Times" tłumaczy brytyjski odwrót z Estonii szczupłością British Army, która teraz liczy 72 500 żołnierzy – najmniej od epoki napoleońskiej. Dziennik pociesza, że ten stan będzie przejściowy, bo obecna brytyjska premier Liz Truss obiecała systematycznie zwiększać wydatki na wojsko do poziomu 3 proc. PKB rocznie w 2030 r. Zatem także w British Army przybędzie etatów. Niemniej te plany mogą nie wytrzymać próby czasu. Zaproponowany przez gabinet Truss program gospodarczy, który miał polegać na głębokich cięciach podatków z jednoczesnym zwiększeniem państwowych wydatków, wywołał panikę na zachodnich rynkach finansowych. Kurs funta brytyjskiego prawie zrównał się z kursem dolara amerykańskiego sięgając wartości 1,0373 dolara, najniższej do 1971 r. Wielka Brytania nie ma pokaźnych rezerw walutowych, więc nie może ratować kursu funta skupując go. Interweniować musiał Międzynarodowy Fundusz Walutowy (IMF), który zaapelował do rządu Truss o wycofanie się z wprowadzania zapowiedzianych „reform". Bank Anglii (czyli bank centralny) zaczął skupować brytyjskie obligacje rządowe w ramach doraźnej akcji ratunkowej.

Wojna ekonomiczna kolektywnego Zachodu z Rosją do spółki z pandemią COVID-19 zdemolowały brytyjską gospodarkę. Oficjalna inflacja liczona wg wskaźnika cen towarów i usług konsumpcyjnych wynosi 9,1 proc. z perspektywą wzrostu do 11 proc. w październiku. Średni roczny indywidualny rachunek za prąd wynosi 2800 funtów. Wzrost PKB od 2019 r. wynosi 0,9 proc. Do tego dochodzą wysokie ceny surowców, w tym energetycznych, których większość Wielka Brytania importuje. W połowie roku brytyjski oficjalny deficyt handlowy wyniósł 20,8 mld funtów (bez metali szlachetnych). Deficyt budżetowy wyniósł 15,8 funtów GBP po pierwszym kwartale br., a cały dług publiczny Wielkiej Brytanii wyniósł w tym samym czasie oficjalnie 2365,4 mld funtów, czyli 99,6 proc. PKB. Kryzys spowodował m.in. porzucenie planów wygaszenia w marcu 2024 r. gazowo-grafitowych (GCR) reaktorów jądrowych w elektrowniach Heysham 1 i Hartlepool, mimo wyczerpywania się ich resursów. Inaczej Wielkiej Brytanii grożą braki w zasilaniu. Wielka Brytania nie jest także samodzielna żywnościowo, importuje ponad połowę potrzebnej żywności.