MON podejmuje działania ratunkowe, aby utrzymać zdolność armii do obrony na lądzie i wodzie, jak najmniejszym kosztem.
Według światowego rankingu, który powstał na podstawie danych zebranych przez CIA, polska armia z 1065 czołgami w 2018 r. znajdowała się na 22. miejscu na świecie. Dla porównania Niemcy posiadali 408 czołgów, Wielka Brytania 407, Francja – 423, ale już Rosja 15 398 takich maszyn. Z raportu Global Firepower 2018 wynika, że za nami są m.in. Ukraińcy, Czesi, Szwedzi i Białorusini. W naszej części Europy wyprzedzają nas Niemcy (10. miejsce) i Rosjanie (2. pozycja).
Kategorie używane w ustalaniu list rankingowych mogą być złudne, opierają się na twardych danych statystycznych, ale nie pokazują rzeczywistego stanu uzbrojenia. W publikowanych przez ostatnie trzy tygodnie w „Rzeczpospolitej" raportach o stanie Sił Zbrojnych udowodniliśmy, że Polska jest pancerną potęgą tylko w ujęciu statystycznym, czyli na papierze. Bowiem pozorną siłą naszej pancernej pięści są setki niezmodernizowanych czołgów, które też od lat czekają na nowoczesną amunicję i bardziej nadają się do muzeum niż na poligony.
W fatalnym stanie jest też Marynarka Wojenna. Teraz liczy ona zaledwie 38 okrętów bojowych, a także m.in. 23 pomocnicze jednostki. Niejasno wygląda przyszłość programu związanego z zakupem okrętów podwodnych. Zdaniem ekspertów bez podjęcia szybkich działań za dwa–trzy lata polska flota nie będzie zdolna np. do odstraszania obcych okrętów podwodnych. Spadnie tym samym zdolność do obrony granicy morskiej. Niezbyt optymistycznie wyglądają też plany wzmocnienia Sił Powietrznych. Od kilku lat odsuwane są w czasie decyzje dotyczące zakupu nowych samolotów bojowych, które zastąpią pamiętające jeszcze czasy ZSRR samoloty Su-22 i MiG-29.
Krytycznie spojrzeliśmy też na stan realizacji programu „Tytan", który miał pozwolić z jednej strony na zwiększenie możliwości działania żołnierza, z drugiej w większym stopniu chronić go.