– Trafiają w punkt, są niezawodne nawet w nocy i lepsze od amerykańskich, słynnych Stingerów – to opinie użytkowników znad Dniepru, które w tych dniach przynosi Internet z terenów objętych najostrzejszymi starciami.
Polskie „manpadsy" (ang. Man-portable air-defence system), czyli zestawy lekkich rakietowych pocisków przeciwlotniczych przeznaczone do zwalczania nisko lecących statków powietrznych i dronów okazały się zabójcze zwłaszcza dla rosyjskich śmigłowców.
Na filmach udostępnianych w mediach społecznościowych przez ukraińską obronę widać, że gdy do akcji wchodzi Piorun, dla załóg uderzeniowych helikopterów Kremla – nie ma ratunku. Nieskuteczne okazują się uniki, desperackie manewry i lot tuż nad powierzchnią gruntu.
Polskie stingery
- Na zdjęciach widać, że dla pilotów rosyjskich maszyn ta piekielna skuteczność broni to niespodzianka. A my w Mesko włożyliśmy sporo pracy aby do perfekcji doprowadzić układ naprowadzania pocisku na minimalnym pułapie10 metrów nad ziemią – mówi przedstawiciel Telesystemu, spółki odpowiedzialnej za „inteligencję" głowic naprowadzających „polskich Stingerów".
Nasz rozmówca przypomina, że unikalne atuty miała już rodzina starszych produkowanych w kraju pocisków Grom, których pierwsze wersje weszły do służby w latach 90-tych. Ich najnowsze wersje, czyli Pioruny, znacząco unowocześniono po doświadczeniach bojowych wyniesionych z konfliktu w Gruzji. Gromy użyte w 2008 r. w konflikcie gruzińskim przeciwko rosyjskim intruzom trafiały 12 razy czym zyskały sławę skutecznych, „polskich stingerów". Cena jednej naprowadzanej na podczerwień starszej rakiety Grom, poprzednika obecnych pocisków, przekracza w eksportowej ofercie 100 tys. dol. (amerykański Stinger kosztuje ok. 250 tys. dol. za sztukę)