W Polsce wywołała ona wysyp komentarzy mówiących, że „Polska jest w takiej samej sytuacji jak Kurdowie” i że „na pewno zostanie zdradzona” przez amerykańskich sojuszników.
Musimy tutaj jednak pamiętać o kilku kwestiach. Przede wszystkim to, że Rojava nie jest państwem uznawanym przez kogokolwiek na świecie (i nigdy się państwem nie ogłaszała), że wspierane przez USA siły kurdyjskie w Rojavie są uznawane przez Turcję za organizację terrorystyczną i że Turcja jest bądź co bądź sojusznikiem USA z NATO.
Co prawda Turcja mocno oddaliła się w ostatnich latach od natowskiego mainstreamu. Jest to w dużym stopniu skutek wspierania przez USA syryjskich Kurdów i nieudanego zamachu stanu z lipca 2016 r. O jego inspirację turecki rząd oskarża organizację, której nadał nazwę „FETO” rzekomo powiązaną z chroniącym się w USA religijnym przywódcę Fehtullahem Gulenem.
Pogłębianie konfliktu o syryjskich Kurdów groziłoby dalszym odsuwaniem się Turcji od sojuszu z USA i jej zbliżaniem do Rosji oraz Iranu. NATO mogłoby stracić kraj o strategicznym położeniu, kontrolujący cieśniny prowadzące na Morze Czarne.
Kurdyjska mozaika
Kurdowie są największym na świecie narodem nie posiadającym swojego państwa. Jest ich około 25 mln, z czego 12 mln zamieszkuje Turcję, 6 mln Iran, 4 mln Irak a 800 tys. Syrię. To naród mocno podzielony językowo i politycznie. Mają dwa obszary, które stanowią „Piemont” dla ich aspiracji niepodległościowych. Jednym z nich jest iracki Kurdystan rządzony przez prezydenta Masuda Barzaniego i jego Demokratyczną Partię Kurdystanu. W 2017 r. odbyło się tam referendum niepodległościowe, którego skutkiem było zajęcie części terytorium autonomii przez wojska podległe rządowi centralnemu w Bagdadzie. Władze irackiego Kurdystanu utrzymują stosunkowo dobre relacje gospodarcze z Turcją i są skonfliktowane z władzami syryjskiego Kurdystanu, czyli Rojavy.